Nieznany geniusz – Profesor Jan Czochralski

Zawsze staram się w opisywanych historiach znaleźć polski ślad. Każdy, choćby najmniejszy wkład Polaków w proces rozwoju współczesnych komputerów, informatyki czy elektroniki. Z racji naszej tragicznej historii, nie możemy się równać z technicznymi potęgami jak USA, Wielka Brytania czy Niemcy, ale polskich naukowców, czy inżynierów przewijających się w historii komputerów jest wielu. Jednak dzisiejsza postać to prawdziwa pierwsza liga czy raczej ekstraklasa techniczna. Gdyby nie on, nie czytalibyście tego tekstu na swoich laptopach czy mikrokomputerach. Co najwyżej na małym ekranie wielkiego jak pokój komputera lampowego. Postać zwana „ojcem współczesnej elektroniki” – profesor Jan Czochralski. Słyszeliście o nim? Pewnie nieliczni słyszeli, a i ci, którzy coś słyszeli niewiele mogą o nim powiedzieć. Mikołaja Kopernika każdy zna. Marię Curie-Skłodowską również. Jana Czochralskiego niewielu, a to ten sam kaliber odkryć naukowych!
Aby go poznać musimy się cofnąć do 23 października 1885 r., do Kcyni w Wielkopolsce, wtedy był to zabór pruski, czyli Niemcy. Nasz bohater, choć posiadał obywatelstwo niemieckie był Polakiem. Jan urodził się jako ósme z dziesięciorga dzieci polskiego rzemieślnika. Jego ojciec prowadził warsztat stolarski, zajmując się m.in. produkcją trumien. Ale nie stolarstwo było pasją młodego Janka, lecz chemia. Już w domu rodzinnym próbował swoich sił jako chemik, podobno bywało, że i szyby wylatywały z okien na skutek jego eksperymentów. Ojciec wysłał go do Kolegium Nauczycielskiego, gdzie zdał maturę. Wtedy pokazał, że nie jest przeciętnym uczniem. Ponieważ nie zgodził się z niskimi ocenami, jakie otrzymał na egzaminie, nie odebrał świadectwa, choć zdawał sobie sprawę, że bez niego nie dostanie się na studia. Według innej wersji odebrał świadectwo maturalne, ale nie godząc się z ocenami, podarł je na oczach nauczyciela (to typowe dla życiorysu Czochralskiego – wiemy o nim mało, a do tego cały jego życiorys obfituje w niejasności i często mamy kilka wersji zdarzeń). Tak czy siak Jan Czochralski został bez świadectwa maturalnego.


Jan Czochralski (foto. z archiwum Paweł E. Tomaszewski)

Dalej było jak w bajce – nasz bohater powiedział ojcu, że idzie w świat i wróci, kiedy będzie sławny i bogaty. Jak powiedział, tak zrobił. Aczkolwiek jego życie bajką nie było. Ponieważ kochał chemię, zatrudnił się w aptece, w Krotoszynie, gdzie prowadził badania chemiczne. Potem w wieku 19 lat wyjechał do Berlina, gdzie pracował, jako chemik w aptece/drogerii. Nie były to apteki takie jak dziś. Zajmowały się nie tylko sprzedażą, ale również produkcją i badaniami laboratoryjnymi. Czochralski przeprowadzał analizę olejów, smarów i metali. Zdobył doświadczenie jako aptekarz, chemik, materiałoznawca i uczony przeprowadzający samodzielnie projekty badawcze. W 1907 został zatrudniony w koncernie AEG, niektórzy podają, że apteka/drogeria też należała do AEG. Jest to możliwe, bo AEG (Allgemeine Elektricitats-Gesellschaft) na początku XX w. był największym koncernem elektrycznym w Niemczech, w jego skład wchodziło wiele firm, a do 1918 r. koncern był monopolistą na rynku niemieckim. Był też, jak to dzisiaj mówimy, przedsiębiorstwem innowacyjnym, zatrudniającym młodych, zdolnych inżynierów. Jednym z nich był Jan Czochralski, który zaczynał jako asystent, a doszedł do stanowiska nadinżyniera działu badań stali i żelaza, a jego dokonania przeszły do historii nauki i techniki.

(fot. ze strony www.old.niepoprawni.com)

W latach 1911-14 zajmował się głównie metalurgią, prowadził pionierskie badania nad stopami aluminium, technologią produkcji blach i drutów. Napisał pierwszą pracę poświęconą krystalografii metali. Jego działania nakierowane były na badanie właściwości aluminium pod kątem zastosowania w przemyśle, również w elektronice.
Jan był bardzo pracowitym człowiekiem i bardzo ambitnym. Nie tylko pracował jako chemik i przeprowadzał badania naukowe, ale zaczął także uzupełniać wiedzę teoretyczną, uczęszczając jako wolny słuchacz na Politechnikę w Charlottenburgu, na wykłady z chemii. Co ciekawe jednocześnie chodził na wykłady na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Berlińskiego. Niektóre źródła, w tym Wikipedia, podają, że w 1910 r. uzyskał tytuł inżyniera chemika na politechnice. Jednak znając niemiecki ordnung (porządek) z początku XX w. wydaje mi się niemożliwe, żeby ktoś otrzymał tytuł inżyniera na politechnice nie mając dokumentu potwierdzającego ukończenia szkoły średniej. Skłaniam się ku tym źródłom, które podają, że chodzi tu o tytuł zawodowy – inżynier chemik, jaki miał w AEG.
W 1916 pracując nad krystalizacją metali, sporządzał notatki i przez pomyłkę zanurzył pióro w roztopionej cynie, zamiast w atramencie, a kiedy szybko je wyciągnął na końcu stalówki zrobił się cieniutki drucik z tężejącego metalu (w tamtych czasach pióro składało się ze stalówki osadzonej w obsadzce, które trzeba było maczać co chwila w kałamarzu z atramentem). Kiedy powtórzył tę czynność, tylko wolniej, drucik był dłuższy i grubszy. Po zbadaniu okazało się, że ten drucik jest monokryształem. Zjawisko to Czochralski wykorzystał do zbadania szybkości, z jaką rekrystalizują się poszczególne substancje. Początkowo wykorzystywał cynk i cynę. Metodę wielokrotnie usprawniał, np. wprowadzając do procesu zarodek krystaliczny umieszczony wewnątrz tygla, wszystko to wprowadzając w ruch obrotowy za pomocą mechanizmu wyposażonego w silnik. Otrzymywane tak monokryształy miały średnicę milimetra, a długość 15 cm. Dzisiejsze monokryształy otrzymywane metodą przemysłową mają nawet 20 cm średnicy.


Pierwszy tranzystor krzemowy Gordona K. Teala (fot. ze strony www.zdnet.com)

Wynik prac Czochralskiego opublikowano w 1918 w niemieckim czasopiśmie branży chemicznej. Artykuł autorstwa Jana Czochralskiego i Wicharda von Mollendorffa, którego Polak był wtedy asystentem, nosił tytuł „Nowa metoda pomiaru szybkości krystalizacji metalu”. Odkrycie przyniosło mu rozgłos i sławę, a metodę nazwano metodą Czochralskiego.
Proces otrzymywania monokryształu w owym czasie nie znalazł zastosowania praktycznego. Można powiedzieć, że wynalazek Czochralskiego wyprzedził epokę. Dopiero ponad 30 lat później gwałtowny rozwój elektroniki, wynalezienie tranzystora i poszukiwanie jak najlepszych komponentów do jego produkcji spowodował, że metodę Czochralskiego zaczęto wykorzystywać w amerykańskich laboratoriach. Pierwszy był inżynier z Bell Labs Gordon K. Teal, który na początku lat 50. tą metodą otrzymał monokryształ germanu i użył go w tranzystorze. W 1954 r. już jako pracownik Texas Instruments zbudował pierwszy tranzystor oparty na monokrysztale krzemu. Tranzystory krzemowe, ze względu na powszedniość występowania krzemu były tanie i zapoczątkowały erę małych, tranzystorowych odbiorników radiowych. Potem był układ scalony i cała rewolucja w elektronice i informatyce, oparta na monokryształach krzemu. Wszystko dzięki wynalazkowi Jana Czochralskiego.
O tranzystorach za 2 tygodnie, a w następnym teście dalszy ciąg o Janie Czochralskim.

G.Shamot

 

Źródła:

Paweł E. Tomaszewski: Jan Czochralski – historia człowieka niezwykłego
Paweł E. Tomaszewski: Powrót: Rzecz o Janie Czochralskim

Recenzje: Myszka bezprzewodowa dla graczy E-Blue Mazer-R

Myszka E-Blue Mazer–R o numerze katalogowym: EMS152BK to bezprzewodowa myszka dla graczy, dostępna w dystrybucji w kolorze czarnym.

Specyfikacja:

– Podświetlanie LED
– Połączenie bezprzewodowe: 2.4 GHz
– Zasięg: 10 metrów
– Chip: AVAGO 5090
– Czas reakcji: 250 Hz
– Przyspieszenie: 20G
– Regulowane DPI: 500/1200/1800/2500
– Ilość klawiszy: 6
– Żywotność klawiszy: 5 mln uderzeń
– Rozmiary: 124 x 85 x 38 mm
– Waga: 88 g
– Bateria: 2 x AA
– Kompatybilna z: XP/Vista/Win7/Win8/Win10

 

Mazer–R jest zapakowana w nietypowe dla E-Blue pudełko, składające się w części z tradycyjnego kartonu, w części z przezroczystego tworzywa, które świetnie eksponuje myszkę zamontowaną pionowo na kartonowej ściance. Mysz przyczepiona jest specjalnym uchwytem, zabezpieczającym ją przed uszkodzeniem podczas transportu. Kolory opakowania tradycyjnie czarno-zielono-białe.

Mazer–R wyróżnia się w ofercie myszek E-Blue charakterystyczną samolotową stylizacją. Posiada dwa skrzydła, z lewej strony obudowy większe, stanowiące podpórkę dla kciuka i mniejsze z prawej strony, które jest podpórką dla małego palca. Całość nadaje jej wyraziście gamingowego charakteru. Górna część obudowy oraz dwa główne przyciski są wykonane z matowego tworzywa, zapobiegającego poślizgowi dłoni. Boki z plastiku gładkiego, miejscami przezroczystego, dzięki czemu widać niebieskie podświetlanie.

Mysz Mazer ma 6 przycisków: dwa główne, dwa boczne, scroll oraz przełącznik rozdzielczości DPI, który umiejscowiony jest na grzbiecie obok scrolla. Możemy korzystać z czterech ustawień DPI: 500, 1200, 1800 i 2500.

Na spodzie, poza czterema ślizgaczami, myszka ma 3. skokowy przełącznik – włącz, wyłącz oraz w trzeciej pozycji włączenie podświetlania myszki. Podświetlają się boki myszki oraz napis Mazer na grzbiecie. Światło jest niezbyt intensywne, przez co staje się ciekawym efektem nadającym myszce sportowy charakter.

E-Blue Mazer-R to mysz bezprzewodowa, wykorzystująca technologie 2,4 GHz pozwalająca na bezzakłóceniową pracę nawet w odległości 10 m od komputera. Zasilana jest dwoma bateriami AA.

Sensor AVAGO zapewnia nam precyzje ruchu myszki w czasie gry. Antypoślizgowe tworzywa oraz ergonomiczne kształty świetnie dopasowują się do dłoni gracza. Żywotność określona na 5 mln kliknięć , sportowy design oraz ciekawe podświetlania upewnia nas w przekonaniu, że mamy do czynienia z solidną gamingową myszką

Podsumowując:

ZaletyWady
Dobra jakość użytych materiałów Sensor AVAGO 5090 przeciętny jak na mysz gamingową
Sportowy design
Skrzydła zapewniające podpórkę pod zewnętrzne palce
Interesujące podświetlanie z możliwością wyłączenia
Dobry stosunek ceny/jakości

Myszka E-Blue Mazer-R może nie jest myszka dla profesjonalistów, ale jej sportowy styl i solidność wykonania zadowoli wielu graczy. Myślę, że jest to jedna z najciekawszych i najlepszych myszek gamingowych w cenie około 100 zł. W naszym sklepie kupisz ją już za 98 zł.

Zapraszamy na zakupy: https://wajkomp.pl/eblue-mazerr-ems152bk-myszka-dla-graczy-czarna-p-22.html

G.Shamot

Projekt Whirlwind  – Massachusetts Institute of Technology

W okresie II Wojny Światowej był jeszcze jeden ważny ośrodek rozwoju komputerów w USA – Massachusetts Institute of Technology (MIT). MIT to jedna z najbardziej prestiżowych uczelni technicznych Stanów Zjednoczonych, jak większość uczelni technicznych w czasie wojny dostawała zlecenia od armii amerykańskiej. Marynarka wojenna zwróciła się do tej Politechniki o zaprojektowanie i skonstruowanie symulatora lotów, działającego w czasie rzeczywistym. Załoga samolotu miała siedzieć w symulatorze, wykonywać wszystkie działania tak, jak w prawdziwym samolocie, a komputer miał symulować realistyczne warunki bojowe. Od 1945 r. zajęło się tym Laboratorium Serwomechanizmów pod kierownictwem inżyniera elektrotechnika Jaya W. Forrestera. Projekt otrzymał nazwę Whirlwind.

Największym problemem, przed którym stanął zespół Forrestera było to, że ówczesne komputery działały w trybie wsadowym. Zbiory danych i program były przygotowywane, wczytywane do komputera, komputer wykonywał obliczenia i drukował wyniki. Potem przygotowywano nowy program i nowe dane, które były przetwarzane jako kolejne zadanie. Do tego komputery były maszynami szeregowymi, czyli posiadały tylko jeden arytmometr (jednostkę obliczeniową) przetwarzający po jednym bicie na takt zegara – liczyły bardzo wolno. Symulator dla pilotów miał działać w czasie rzeczywistym i na bieżąco reagować na działanie użytkownika, zatem musiał działać bardzo szybko.


Komputer Whirlwind. Zespół Forrestera przy pracy (foto. Wikipedia)

Prace projektowe trwały kilka lat i tak naprawdę budowę maszyny rozpoczęto na przełomie 1947 i 1948 roku. Zaprojektowano komputer 16 bitowy, który dane i program miał zapisany w pamięci i posiadał szesnaście jednostek liczących, przetwarzających dane równolegle, czyli na 16 arytmometrach w tym samym czasie. Pozwoliło to na wykonywanie 50 tys. operacji na sekundę. Była to prędkość nieprawdopodobna jak na tamte czasy.  Jednakże, w 1951 r., kiedy uruchomiono pierwsza wersję komputera Whirlwind, standardowe pamięci lampowe CRT ograniczały możliwości obliczeniowe komputera do 20 tys. operacji na sekundę. Dlatego chcąc wykorzystać całą moc obliczeniową maszyny, musiano opracować nowy typ pamięci.

Forrester pracował kilka lat nad skonstruowaniem nowej pamięci. Wynalazł pamięć, do budowy której wykorzystał namagnesowane rdzenie ferrytowe (stopy żelaza i węgla) zamontowane na siatce przewodów. Pamięć rdzeniowa (pamięć core) zwana też pamięcią ferrytową była pamięcią nieulotną, czyli zachowującą dane po wyłączeniu zasilania oraz pamięcią o dostępie swobodnym, czyli pamięcią posiadająca możliwość wielokrotnego i łatwego zapisu. Dostęp do niej był 3 razy szybszy niż dotychczas używana pamięć CRT.


Pamięć rdzeniowa komputera Whirlwind (foto. Wikipedia)

W 1953 zastosowano tę pamięć w Whirlwind I. Składała się ona z siatki 32×32 przewodów. W miejscach przecinania się prętów zamontowano namagnesowane rdzenie ferrytowe. Jeden rdzeń zapisywał jeden bit danych, stąd cała siatka miała pojemności 1024 bitów. W komputerze były dwie takie siatki. Dzięki zastosowaniu pamięci rdzeniowej zwiększono moc obliczeniową komputera dwukrotnie, do 40 tys. operacji na sekundę.

Projekt Whirlwind trwał wiele lat, wojna się skończyła i marynarka straciła zainteresowanie budowanym komputerem. Władze uczelni, żeby nie stracić ogromnego budżetu przeznaczonego na projekt- 1,15 milion dolarów, musiały znaleźć inne zajęcie dla Whirlwinda. Lata 50.XX w. to początek „zimnej wojny” między USA a ZSRR i początek szalonego wyścigu zbrojeń. Whirlwindem zainteresowały się siły powietrzne USA, chcące wykorzystać go do obrony przed nalotami sowieckich bombowców.

Komputer z MIT został podłączony do systemu obrony przeciwlotniczej wybrzeża Nowej Anglii o nazwie Cape Cod. Komputer za pomocą łączy telefonicznych otrzymywał dane z 17 radarów rozmieszczonych na wybrzeżu, przetwarzał je, a wyniki wyświetlały się na małym ekranie  o rozdzielczości 256×256 dpi, który wyświetlał tekst i grafikę w czasie rzeczywistym. Początkowo pracowano na danych fikcyjnych, ale potem używano samolotów bombowych, które symulowały naloty sowieckich bombowców.


Ekran wyświetlacza Whirlwind (foto. Wikipedia)

W 1958 r. zapoczątkowano nowy program obrony powietrznej o kryptonimie SAGE, który organizowała firma IBM wspólnie z MIT. Był to program obrony powietrznej całego kraju i komputery z Massachusetts znalazły się w 23 centrach dowodzenia. Program SAGE działał do 1983 r., dzięki czemu Whirlwind stał się najdłużej wykorzystywanym operacyjnie komputerem w historii.

Whirlwind był „pierwszy” w wielu wymiarach. Pierwszy tak drogi komputer. Pierwszy komputer pracujący w czasie rzeczywisty. Pierwszy wyświetlający tekst i dane graficzne na monitorze. Pierwszy komputer 16 bitowy, liczący równolegle. Pierwszy komputer z pamięcią rdzeniową. Co ciekawe, pierwszy komputer, gdzie do pracy wykorzystano pióro świetlne – urządzenie wtedy prototypowe, rozpowszechnione dopiero wiele lat później. Działało w ten sposób, że operator wskazywał nim symbol graficzny samolotu na ekranie, a wtedy Whirlwind na podstawie informacji z radarów podawał dokładne dane samolotu, jego pozycje, szybkość, kurs itp.

Whirlwind był zbudowany z  lamp próżniowych, później Ken Olsen opracował wersję opartą na tranzystorach, która powstała w 1955 roku, znana jako komputer TX-0. Ale o tranzystorach za tydzień.


Jan Rajchmana ze swoją pamięcią rdzeniową (foto. Wikipedia)

Na koniec tradycyjnie Polonicum. Niezależnie od J.W. Forresta nad pamięcią rdzeniową pracował Jan Rajchman (pisałem o nim tydzień temu) genialny elektronik, z pochodzenia Polak, który opatentował w USA 107 wynalazków z zakresu elektroniki i informatyki. Opracował on najpierw swoją pamięć lampową Selectron, a następnie pracował nad pamięcią rdzeniową w tym samym czasie, co Forrester oraz naukowiec pochodzący z Chin An Wang. Polak zrobił swoją pamięć w 1949 r. Kwadratowa matryca pamięci składała się z metalowych prętów, 16×16, które owinięte były na łączeniach ferrytową taśmą. Rajchman pierwszy opatentował pamięć w 1950 r., Forrester w 1951 r., a Wang w 1955 r., choć praktycznie dokonali odkryć w tym samym czasie, niezależnie od siebie.

G.Shamot

Recenzje: Słuchawki dla graczy E-Blue Cobra 707

Słuchawki E-Blue Cobra 707 o numerze katalogowym: EHS016BK to klasyczne, nauszne słuchawki dla graczy, dostępne w dystrybucji, w kolorze czarnym.

Specyfikacja:

– Średnica głośników: 40 mm
– Impedancja: 16 Ohm
– Czułość głośników: 114 dB
– Moc wyjściowa: 15 MW
– Maksymalna moc wyjściowa: 150 MW
– Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 KHz
– Połączenie: 3.5 mm jack+USB
– Długość kabla 2m
– Podświetlanie LED na nausznikach

Pudełko, w które zapakowane są słuchawki E-Blue Cobra 707  to standardowy dla E-Blue karton w kolorze…. nie, tym razem nie czarno-niebieskim tylko czarno-zielonym z odrobiną bieli. Słuchawki dodatkowo zapakowane są w pokrowiec z grubej foli, chroniący je przed uszkodzeniem w czasie transportu.

Wyciągamy z foli słuchawki o klasycznym gamingowym designie. Nauszniki Cobry 707 wykonane są z dwóch rodzajów tworzywa sztucznego. Jedno gumowe o matowej powierzchni, na tej części znajduje się napis E-Blue, drugie gładkie i połyskujące z logo Cobry. Pałąk tworzą dwie rurki zrobione z elastycznego, wytrzymałego plastiku. Opaska, która podtrzymuje słuchawki na głowie, jest miękka i lekka, wykonana z gąbki wykończonej tworzywem przypominającym skórę, z odciśniętym na zewnętrznej stronie logo Cobry. Opaska jest zamontowana na dwóch stalowych linkach, które wyciągają się na około 2 cm z każdej strony, umożliwiając regulację wysokości i dostosowanie słuchawek do głowy gracza. Muszle słuchawek z wewnętrznej strony są wyściełane grubą gąbką obszytą sztucznym materiałem przypominającym tkaninę. Słuchawki są lekkie, nie obciążaj głowy, choć całość urządzenia wydaje się być wykonana z solidnego i trwałego materiału.

Do lewego nausznika przymocowany jest mikrofon, na długim i giętkim pręcie pozwalającym na umiejscowienie mikrofonu, w zasadzie, w dowolnym miejscu na wysokości twarzy gracza. Z tyłu tego nausznika znajduje się kółeczko do regulacji głośności.

Cobra 707 ma dwumetrowy kabel wykonany z elastycznego i trwałego tworzywa TPE, zakończony aż trzema wtykami. Dwa wtyki jack 3,5 mm – końcówka mikrofonowa i końcówka głośnikowa oraz wtyk USB pozwalający włączyć podświetlanie. Podświetlany jest  napis E-Blue na nausznikach, w kolorze blue znaczy niebieskim,  oraz plastik, do którego przymocowana jest opaska. Podświetlanie Cobry 707 daje ciekawy efekt wizualny i ma dodatkowy plus – w każdej chwili można go wyłączyć, wyciągając wtyczkę USB z komputera.

Słuchawki E-Blue Cobra 707 mają neodymowe głośniki średnicy 40 mm, dające dobrej jakości dźwięk ze wzmocnionymi basami. Sprawdzają się  one zwłaszcza podczas grania.  Mikrofon zapewnia czysty dźwięk, bez zbędnych szumów.

Podsumowując:

ZaletyWady
Dobra jakość użytych materiałów Mało miejsca na uszy w muszlach
Długi i elastyczny mikrofonTworzywo na nausznikach szybko się brudzi
Dobra, jakość dźwięku w słuchawkach jak i w mikrofonie
Kabel z 3 końcówkami 2x 3,5 jack +USB

Słuchawki E-Blue Cobra 707 podobnie jak wcześniej omawiane słuchawki z serii Cobra z pewnością nie zadowolą zaawansowanych graczy, czy też tych, którzy z racji ilości spędzanego czasu przy komputerze, mają większe wymagania. Będą za to dobrą propozycją dla miłośników weekendowego grania, a zwłaszcza dla młodzieży, szczególnie, jeżeli weźmiemy pod uwagę niewygórowaną cenę słuchawek.

 Cena w naszym sklepie 119,00 zł.

Zapraszamy na zakupy: https://wajkomp.pl/eblue-sluchawki-cobra-707-ehs016bk-dla-graczy-35-mm-jack-usb-czarne-p-29.html

G.Shamot

John van Neumann ojciec mózgu elektronowego cz. II – komputer IAS

W 1930 roku w Princeton, w USA, został założony przez prywatnych sponsorów niezależny Instytut Studiów Zaawansowanych– IAS (Instytut for Advanced Study), obecnie jedna z najbardziej prestiżowych placówek naukowych na świecie (przez Instytut przewinęło się 33 laureatów Nobla). Miał być ośrodkiem prowadzącym badania doktoranckie z dziedziny matematyki, fizyki i innych nauk. W IAS jednak nie prowadziło się klasycznych zajęć dydaktycznych, nie można też było uzyskać stopnia naukowego. Spotykali się tam naukowcy z dorobkiem, niekiedy dużym, i pracowali zespołowo nad jakimś zagadnieniem, co nie jest częstym zjawiskiem wśród wybitnych naukowców, będących indywidualistami. Pracowali tam nie tylko wybitni Amerykanie, ale też naukowcy, którzy uciekali z objętej faszyzmem Europy, jak np. Albert Einstein.


Schemat architektury von Neumanna (foto. Wikipedia)

Ponieważ Instytut założono niedaleko Uniwersytet Princeton, z którym zresztą ściśle współpracowano, a gdzie wykładowcą był John von Neumann, również on trafił do IAS. Neumann był nietuzinkową osobą. Był wybitnym naukowcem czy raczej multinaukowcem, jak mówili jego znajomi, nie miał zdolności tylko w kierunkach muzyki i sportu. Johnny, bo tak go nazywali przyjaciele, kochał samochody i szybką jazdę, był duszą towarzystwa, a w jego domu, w Princeton, przez lata odbywały się huczne imprezy, na których nigdy nie brakowało alkoholu. John najwydatniej pracował w czasie podróży, na dworcach, lotniskach czy właśnie w czasie imprez. Do tego wszystkiego Neumann był świetnym organizatorem i dlatego w IAS powierzono mu organizację projektu zbudowania nowoczesnego komputera cyfrowego, który miał być wykorzystany przy obliczeniach związanych z bronią atomową.

John von Neumann podczas prac nad EDVAC w 1945 roku stworzył wspólnie z J. Mauchlym i J. Eckertem projekt komputera z programem i danymi zapisywanymi w pamięci. Projekt poszedł w świat jako architektura von Neumanna, o co Mauchly i Eckert mieli do Johna pretensje, a to stało się powodem, że mimo trwania prac nad EDVAC Neumann zajął się w 1946 r. pracą na rzecz IAS.


John von Neumann na tle komputera IAS (foto. Wikipedia)

Stworzył projekt komputera, oczywiści na bazie architektury von Neumanna, który miał być całkowicie uniwersalnym komputerem, tanim w produkcji. Do pracy w Instytucie Studiów Zaawansowanych zatrudnił grupę doświadczonych naukowców i inżynierów jak Herman Goldstein, który pracował przy ENIACu, EDVACu, czy jednego z pionierów informatyki Juliana Bigelowa, który został głównym inżynierem projektu.

Komputer IAS zwany też komputerem von Neumanna, lub też MANIAC (choć oficjalnie MANIAC I to nazwa, którą nadano klonowi maszyny stworzonemu później w Los Alamos) miał być najnowocześniejszą maszyną mogącą szybko wykonywać programy zapisane w pamięci. Do tego Neumann i Bigelow postanowili, że stworzą komputer z powszechnie dostępnych i tanich części, jak np. lampy elektronowe.  Duży nacisk położono na szybką i pojemną pamięć, stąd von Neumann zlecił Laboratorium RCA z Princeton zbudowanie nowych pamięci, bardziej pojemnych od tuby Wiliamsa-Kilburna (o tubie pisałem w poprzednich tekstach).

I tu nieoczekiwanie wątek polski. W Laboratorium RCA pracował Jan Aleksander Rajchman, pochodzący z Polski inżynier elektronik. Syn znanego lekarza bakteriologa, założyciela UNICEF Ludwika Rajchmana. Skończył studia inżynierskie w Zurychu, potem wyemigrował do USA, gdzie zdobył tytuł doktora nauk technicznych. Był jednym z pionierów komputeryzacji, opatentował 107 wynalazków elektronicznych, głównie związanych z komputerami. Jednym z nich była lampa próżniowa nazwana Selectron, wykorzystywana jako pamięć komputerów. Pamięć próżniowa Rajchmana była bardziej niezawodna niż tuba Wiliamsa-Kilburna i miała pojemność nawet 4096 bitów, ale była trudną w produkcji, a zatem drogą. Zbudowano specjalnie dla projektu IAS lampę o mniejszej pojemności – 256 bitów, ale ta i tak kosztowała 500 USD, a ponieważ Neumann z Bigelowem potrzebowali kilkudziesięciu takich pamięci, zrezygnowali z wykorzystania lamp Rajchmana.


Pamięć próżniowa Rajchmana – Selectron (foto. Wikipedia)

Komputer MANIAC ostatecznie oddany do użytku w 1951 roku zbudowany został z 1700 lamp próżniowych, a pamięć składała się z 40 lamp CRT o pojemności, jak na tamte czasy ogromnej: 5, 1 kilobajta (dzisiaj z trudem starcza na zapisanie małej ikonki). Był szybki: czas wykonania obliczeń: dodawanie – 62 milisekundy, mnożenie -713 milisekund. Co ciekawe, silnik, który napędzał system chłodzący komputera mógł wyprodukować 15 ton lodu każdego dnia!

Komputer IAS ukończony został dwa lata później niż EDVAC, ale prace obliczeniowe zarówno EDVAC jak i IAS/MANIAC rozpoczęły w 1952 roku. Były pierwszymi w Ameryce komputerami z programem zapisywanym w pamięci.

Komputer IAS jest o tyle ważniejszy od ENIAC w historii komputeryzacji, że nie został opatentowany. Neuman chciał, żeby plany jego maszyny była szeroko dostępne, więc oddał patenty w domenę publiczną (public domain). Rozpowszechniono je w szkołach, na uczelniach i firmach zajmujących się tworzeniem komputerów. Dzięki temu architektura komputera IAS vel MANIAC stała się prototypem dla nowoczesnych komputerów cyfrowych. W wielu krajach świata, na kilku kontynentach budowano komputery na jego bazie. Były to amerykański klon MANIAC I, australijski SILLIAC, szwedzki BESK, sowiecki BESM, japoński MUSASINO 1 i kilkanaście innych.

O tych maszynach i ich twórcach w następnych artykułach.

G.Shamot

 

Recenzje: Klawiatura dla graczy E-Blue Cobra Combatant-X

Klawiatura E-Blue Cobra Combatant-X o numerze katalogowym: EHM057BK to profesjonalna klawiatura dla graczy dostępna w kolorze czarnym.

Specyfikacja:

– Ilość klawiszy: 104
– Napięcie: 5 V
– Interfejs: USB
– Długość kabla: 1.8 m
– 8 dodatkowych klawiszy
– Trwałość >10 mln uderzeń
– Wodoodporna
– Podświetlana
– Kompatybilna z: Windows /98/2000/XP/7/8/10

Klawiaturę Combatant-X otrzymujemy zapakowaną w solidny karton, a w zasadzie dwa kartony.  Jeden zewnętrzny, cienki, w kolorach E-Blue: niebieskim i czarnym oraz wewnętrzny, czarny i gruby, który chroni klawisze przed uszkodzeniem podczas transportu. Dodatkowo klawiatura zapakowana jest w foliowy pokrowiec. Całość opakowania dobrze zabezpiecza urządzenie podczas transportu.

Po rozpakowaniu pierwsze co dostrzegamy, to niestandardowy, gamingowy design. Nieregularne kształty obudowy oraz niebieskie klawisze gamingowe – strzałki oraz klawisze WSAD nadają Cobrze Combatant-X sportowego charakteru. Niebieskie klawisze mocno odróżniają się od pozostałych czarnych, co niewątpliwie ułatwi mniej wprawnym graczom obsługę sprzętu podczas grania. Dodatkowo dołączono do paczki 8 zapasowych klawiszy w kolorze czarnym. Przy górnej krawędzi znajduje się logo Cobry, które po podłączeniu klawiatury do komputera świeci na niebiesko, podobnie jak trzy diody na każdym boku obudowy, również świecące na niebiesko. Podświetlanie daje ciekawy efekt, nie jest zbyt mocne, przez co nie drażni oczu. Niestety, ma jedną wadę – nie można go wyłączyć.

Klawisze Combatanta-X są zadrukowane laserowo, nietypową, szeroką i kanciastą czcionką. Nadają ona,  bądź co bądź, gamingowej klawiaturze bardziej drapieżnego wyglądu, ale jest  trochę nieczytelna. Nie  przeszkadza to w czasie gry, ale podczas dłuższego pisania mnie osobiście nieco drażniła. Dolny rząd klawiszy jest szerszy od innych. Jego zaokrąglona linia współgra z zaokrąglonym dołem klawiatury, który jest mocno poszerzony i stanowi  naturalne  podparcie dla nadgarstków. Najszerszy jest klawisz spacji, przez co wydaje się bardzo solidny, mogący wytrzymać tysiące mocnych uderzeń. Klawisze wyglądają na trwałe, co potwierdza producent podając żywotność urządzenia na ponad 10 mln uderzeń.

Na spodzie E-Blue Combatant-X ma dwie podkładki antypoślizgowe i dwie pary składanych nóżek pozwalających graczowi dobrać kąt nachylenia klawiatury do jego wymagań. Co ciekawe, po przeciwnej stronie znajduje się piąta podpórka. Umiejscowiona jest pod spacją, znacznie wystającą w tym modelu klawiatury. Dzięki tej podpórce nawet bardzo mocne uderzenia w spację nie powodują poruszenia klawiatury w czasie gry.

Kabel długości 1,8 m zakończony jest zwykła wtyczką USB. Jest dość gruby, ale bez oplotu i bez ekranowania.

E-Blue Cobra Combatant-X wykonana jest z plastiku przyzwoitej jakości. Minusem są wstawki z gładkiego i świecącego plastiku na górnej krawędzi, gdzie znajduje się logo i na dole, gdzie trzymamy nadgarstki. Niestety, widać na nim odciski i zabrudzenia.

Podczas gry klawisze zachowują się dosyć cicho, są twarde, dobrze odbijają, choć ich skok jak na klawiaturę dla graczy jest trochę za długi.

Największą zaletą Cobry Combatant-X jest jej wodoodporność, a w zasadzie odporność na zalanie cieczą. Dzięki kilku otworom znajdującym się w obudowie rozlana woda czy inna ciecz  przelewa się przez obudowę na blat biurka, nie zalewając elektroniki urządzenia.

Podsumowując:

ZaletyWady
interesujący sportowy designgładkie tworzywo na podpórce pod nadgarstkami szybko się brudzi
wodoodporna - odporna na zalanie cieczą trochę do życzenia pozostawia jakość montażu niektórych przycisków
ciekawe podświetlenieszeroka i kanciasta czcionka na klawiszach jest mało czytelna
dodatkowy komplet klawiszy gamingowychtrochę za duży skok klawiszy
aż pięć składanych nóżek pozwala na ustawianie klawiatury w kilku płaszczyznachbrak możliwości wyłączenia podświetlenia
dobry stosunek ceny do jakości, przynajmniej w naszym sklepie

E-Blue Cobra Combatant-X to wodoodporna klawiatura, ciekawa wizualnie i wykonana z przyzwoitego tworzywa, raczej nie uszczęśliwi doświadczonych graczy. Oferta E-Blue skierowana jest głównie do młodych, mniej wymagających graczy o niezbyt zasobnym portfelu, których zadowoli bardzo interesujący sportowy design i niewygórowana cena.

W naszym sklepie w promocyjnej cenie 64,99 zł.

Zapraszamy na zakupy: https://wajkomp.pl/eblue-klawiatura-cobra-combatantx-ekm057bk-dla-graczy-przewodowa-czarna-p-13.html

G.Shamot

 

 

Szkoła Moore’a i uniwersalne komputery przełomu lat 40/50 XX w. – EDSAC

Kolejnym angielskim ośrodkiem, w którym pracowano nad komputerami w latach 40. XX w.  było Laboratorium Matematyczne Uniwersytetu Cambridge.

Ale wróćmy na chwilę do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Otóż w 1923 roku przy Uniwersytecie w Pensylwanii powstała Szkoła Inżynierii Elektrycznej. Założycielem, a raczej fundatorem, był niejaki Alfred Moore, stąd jej nazwa Moore School of Electrical Engineering (MSEE). W czasie wojny Szkoła Moore’a stała się ośrodkiem pracującym na rzecz armii, w niej szkolono pierwszych informatyków i twórców komputerów z USA, a od 1946 r.  także inżynierów i naukowców z Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec.


Wilkes w białym kitlu i jego EDSAC (foto. Wikipedia)

Jak wojsko i komputery, to oczywiście pojawił się nasz „stary znajomy” John von Neumann. Był on jednym z wykładowców szkoły oraz konsultantem powołanego i finansowanego przez armię amerykańską Projektu PX. Efektem tego projektu był komputer ENIAC. Jak ENIAC to i musieli się tam pojawić jego współtwórcy John Mauchly i J. P. Eckert. Współtworzyli ENIAC, potem kolejny komputer EDVAC, byli też wykładowcami, ale w 1947 roku odeszli ze Szkoły Moora. Założyli swoją firmę Eckert-Mauchly Computer Corporation, gdzie skonstruowali EDVAC II – pierwszy amerykański komputer komercyjny sprzedawany firmom prywatnym pod nazwą UNIVAC.

Właśnie ta trójka twórców ENIACa prowadziła w 1946 r. letnią szkołę na temat: „Teoria i technika projektowania komputerów cyfrowych”. Słuchaczami byli przedstawiciele armii, urzędów państwowych, uniwersytetów oraz firm prywatnych jak IBM, Eastman Kodak czy General Electric. Jednym ze studentów był też wykładowca z Uniwersytetu w Cambridge Maurice Wilkes.


Pamięć rtęciowa EDSACa (foto. Wikipedia)

Maurice Wilkes był doktorem fizyki w Cambridge, w czasie wojny, oczywiście, pracował dla armii m.in. nad rozwojem radaru. Po zakończeniu II Wojny Światowej został mianowany dyrektorem Laboratorium Matematycznego na Uniwersytecie w Cambridge. Zainspirowany pracami von Neumanna pojechał w lecie 1946 r., a raczej popłynął, do USA na letnie zajęcia do MSEE, a kiedy z nich wracał (a trwało to kilka dni), opracował schemat logiczny nowego komputera nazwanego EDSAC (Electronic Delay Storage Automatic Calculator). Ponieważ Laboratorium dysponowało własnym budżetem, do pracy przystąpiono od razu, a w maju 1949 r. komputer został uruchomiony. W odróżnieniu od poprzednich komputerów budowanych w okresie wojny jak np. ENIAC, EDSAC był projektem wykonywanym dla cywili i nie był opatrzony klauzulą tajności.

Był to komputer oparty na architekturze von Neumanna, w układzie logicznym wykorzystano 3000 lamp próżniowych, miał pamięć rtęciową na akustycznych liniach opóźniających. Przez rurki o średnicy 1-2 cm i długości 1 metra wypełnione rtęcią przepuszczano ultradźwięki, co powodowało powstawanie linii opóźnienia sygnału elektrycznego. Takie opóźnienia pozwalały na zapisywanie sekwencji bitów. 32 rury rtęciowe mogły przechowywać 32 słowa 18 bitowe.

EDSAC pracował z prędkością 500 kHz, dane były wprowadzane do systemu za pomocą kart perforowanych, wyniki drukowały się na dalekopisie. Potem, jako urządzenia wyjścia, zastosowano proste ekrany CRT.


Monitory CRT EDSACa (foto. Wikipedia)

Pierwszy komputer, który wykonał program zapisany w pamięci to SEEM czyli Baby uruchomiony rok wcześniej, lecz był on tylko maszyną testową (o tym pisałem tydzień temu). EDSAC był pierwszym komputerem na świecie, który wykonywał programy zapisane w swojej pamięci i został praktycznie wykorzystany na potrzeby badawcze Uniwersytetu Cambridge.

Pierwszy program, który wykonał komputer, w 1949 r., to obliczenie kwadratów wszystkich liczb od 0 do 99. To zadanie zajęło mu 2 minuty i 35 sekund.

W 1950 r. wykonano na nim obliczenia równań różniczkowych dotyczące częstotliwości genu. Było to pierwsze wykorzystanie komputera w dziedzinie biologii. Z kolei w 1952 roku Sandy Douglas napisał program OXO, czyli przeniósł popularną grę Kółko i krzyżyk na komputer. Dane wprowadzano za pomocą tarczy cyfrowej, takiej jak w starych telefonach analogowych, a grafika, czyli kółka i krzyżyki pojawiały się na prymitywnym wyświetlaczu, którym była lampa katodowa CRT. Chociaż w OXO nie ma żadnego ruchu poza wyświetlaniem się kółka i krzyżyka, można jednak uznać ten program za pierwszą w historii prostą grę komputerową.

EDSAC w przeciwieństwie do swoich poprzedników skonstruowanych do konkretnych celów np. do odkodowania szyfrów czy wyliczeń balistycznych, był maszyną uniwersalną. Otworzył on erę komputerów wielozadaniowych. Był wzorem dla pierwszego angielskiego komputera komercyjnego Leo I oraz niemieckiej maszyny DERA.


R. Marczyński obok EMALa (foto. Wikipedia)

I na koniec polski akcent.  W 1949 roku powstała w Polsce przy Państwowym Instytucie Matematycznym w Warszawie Grupa Aparatów Matematycznych. Skupiała inżynierów i naukowców mających stworzyć pierwsze polskie elektroniczne maszyny liczące. Nie znano wtedy ani słowa komputer, ani słowa informatyka. Jednym z pierwszych pionierów komputeryzacji w powojennej Polsce, od 1953 nazwanej PRLem J,  był Romuald Marczyński, który w latach 1953- 55 skonstruował maszynę liczącą, wzorowaną na EDSACu, nazwaną EMAL  (Elektroniczna Maszyna Automatycznie Licząca). Niestety, była to maszyna zawodna, nie udało się jej uruchomić. Na jej bazie w 1957 r. powstał EMAL 2 – pierwszy polskich komputer cyfrowy wykonujący obliczenia praktyczne w Centrum Obliczeniowym PAN. Oczywiście można powiedzieć, że pierwszym komputerem polskim była bomba Rejewskiego z 1938 r., ale ten dylemat zostawiam Wam.

Ale na polskie komputery nadejdzie czas….

G.Shamot

Recenzje: Myszka dla graczy E-Blue Auroza Type IM

Myszka E-Blue Auroza Type IM o numerze katalogowym: EHM602BK to myszka gamingowa, dostępna w dystrybucji w kolorze czarnym.

Specyfikacja:

– Chip: AVAGO 3050 premium
– Mikroprzełącznik: OMRON
– Szybkość reakcji: 125/250/500/1000 Hz
– Regulowane DPI: 500/1000/2000/3000/4000
– Przyspieszenie: 20G
– Ilość klawiszy: 6
– Połączenie: USB
– Długość kabla: 1.8 m
– Żywotność klawiszy: 5 mln uderzeń
– Rozmiary: 126 x 64 x 40 mm
– Waga: 135 g
– Kompatybilna z: Windows NT/XP/Win 7/8/8.1/10

Myszka E-Blue Auroza IM  zapakowana jest w nietypowe pudełko o trapezowej podstawie. Przednia ścianka pudełka wykonana jest ze sztywnego, przezroczystego tworzywa, które świetnie eksponuje myszkę zamocowaną pionowo na tylnej ściance. Kolorystyka pudełka, tradycyjnie dla E-Blue, w niebiesko-czarno-białej tonacji. Po rozpakowaniu pierwsze co przykuwa uwagę to nietypowa, można powiedzieć futurystyczna, obudowa myszki. Otóż obudowa nie jest jednolitą bryłą jak w większości myszek, ale podzielona jest na kilka części-paneli. Osobny element stanowi prawy przycisk myszki, osobny lewy przycisk i osobny element to grzbiet gryzonia. Do tego osobno zamontowane dwa boczne panele. Panele umieszczone są na przezroczystym grzbiecie, z dużymi odstępami między sobą. Kiedy mysz podłączymy do komputera włącza się podświetlanie i te przezroczyste odstępy oraz przezroczysty scroll dają niesamowity efekt świetlny. Auroza Typ IM jest symetrycznie zbudowana, nadaje się dla graczy praworęcznych jak i leworęcznych. Cała obudowa, zwłaszcza, kiedy jest podświetlona przypomina mi pancerz kosmicznego chrząszcza. Można wśród myszek gamingowych spotkać podobne odjazdowe obudowy, choćby seria RAT z Mad Catza, ale żadna nie ma takich dużych odstępów między panelami i nie jest do tego tak symetryczna.

Jeżeli chodzi o tworzywa, z których wykonana jest mysz Auroza IM, podobnie jak we wszystkich produktach E-Blue, są one dobrej jakość. Grzbiet pokryty jest twardym, gumowym tworzywem, co daje pewny uchwyt dłoni, palce dobrze leżą na klawiszach przycisków. Niestety, duże odstępy między panelami mogą trochę psuć komfort uchwytu, zwłaszcza osobom takim jak ja, przyzwyczajonym od lat do myszek o jednolitej, gładkiej powierzchni.

Myszka ma 6 przycisków i scroll. Przyciski, zwłaszcza dwa główne – PPM i LPM działają bez zarzutu, nie stawiają zbyt dużego oporu, może trochę boczne przyciski sprawiają wrażenie zbyt luźno zamontowanych. Na grzbiecie znajduje się przełącznik rozdzielczości DPI połączony z podświetlaniem całego urządzenia. Każda zmiana rozdzielczości powoduje zmianę koloru. I tak  DPI: 500=czerwony, 1000=niebieski, 2000=zielony, 3000=fioletowy, 4000=orange. Jak wspomniałem „świeci” cała myszka, a raczej przerwy między panelami oraz scroll. Kolory są intensywne, lekko pulsujące. Efekt jest niesamowity, zwłaszcza grzbiet gryzonia z logo Aurozy w postaci paszczy żmii, wygląda bojowo. Niestety, jest jedna wada tego układu. Otóż podświetlenia nie da się wyłączyć, co przy dłuższej grze lub grze w nocy może być męczące dla oczu.

Na spodzie, poza czterema teflonowymi sliderami, zapewniającymi stabilny i dokładny ruch myszki, znajduje się też przełącznik czasu reakcji, który pozwala przełączać pomiędzy  czterema wartościami: 125, 250, 500 i 1000 Hz.

Kabel jest solidnie opleciony, ma 1,8 m długości.

W myszce zastosowano bardzo dobry sensor optyczny Avago 3050 z 6600 FPS, który jest bardzo dobrze skalibrowany. Zapewnia graczom bardzo dobre prędkości maksymalne, pod warunkiem, że skorzystają z odpowiedniej podkładki. Polecamy podkładki z tej samej serii  E-Blue Auroza: niebiesko-czarną Auroza lub czarno-niebieską Auroza XL. Na zwykłych podkładkach sensor nie będzie w stanie wykorzystać swoich możliwości.

Auroza IM posiada bardzo dobry mikroprzełącznik OMRON  z żywotnością 5 mln kliknięć, zapewniający cichą i miękką pracę przycisków.

Waga myszki z kablem to około 135 g. Dla tych, którzy lubią lżejsze myszki jest możliwość „odchudzenia” jej poprzez wyciągnięcie z wnętrza myszy ciężarka stabilizacyjnego, jednak trzeba pamiętać, że wiąże się to z rozkręceniem myszki, a co za tym idzie utratą gwarancji.

Do Aurozy IM można ściągnąć oprogramowanie (do pobrania ze strony: www.e-blue.pl), które pozwoli na dowolne skonfigurowanie ustawień i makr dla wybranego przycisku.

Podsumowując:

ZaletyWady
nietypowa, futurystyczna obudowanietypowa obudowa może męczyć dłoń przy dłuższej grze
wykonana z dobrej jakości tworzywatrochę do życzenia pozostawia jakość montażu niektórych przycisków
solidny kabelsłaby efekt podświetlania
możliwość ustawienia czasu reakcjinie można wyłączyć pulsującego podświetlenia - męczy oczy podczas dłuższej gry
bardzo dobry sensor Avago 3050
dostępne oprogramowanie do ustawienia myszki
atrakcyjna cena w sklepie wajkomp.pl

Myszka E-Blue Auroza Typ IM przeznaczona jest dla wszystkich graczy, którzy lubią „odlotowe” myszy dobrej jakości. Po przyzwyczajeniu się do tej nietypowej skorupy chrząszcza, można nią grać  nawet w wymagające gry.

W naszym sklepie E-Blue Auroza Typ IM w promocyjnej cenie 93,00 zł.

Zapraszamy na zakupy: https://wajkomp.pl

G.Shamot